Plany mieliśmy ambitne lecz rzeczywistość kazała zweryfikować większość zamiarów. Zostały tylko góry. Taki już mamy zwyczaj, że jeden rok po płaskim jeździmy, a kolejny po górach. Do ostatniej chwili nie wierzyliśmy, że gdziekolwiek w tym 2020 roku pojedziemy. Trzy dni przed wyjazdem podjęliśmy decyzję. Miały być Niemcy na początek i powrót przez Czechy. Ale w tym roku nic nie idzie zgodnie z planem. Gdzieś w trakcie podróży pociągiem trasa się odwróciła. Wysiedliśmy w Zgorzelcu i skierowaliśmy się na południe. Tytuł wyjazdu stworzyłam nieświadomie jeszcze w pociągu- „Dziko ale w koronie” i jeszcze nie wiedziałam że nasza trasa dziwnym trafem idealnie dopasuje się do tego całkowicie!

W pociągu do Zgorzelca. Nawet we właściwym miejscu dla rowerów.

Pogodny poranek po pogodnej nocy z widokiem na ogromną kopalnianą dziurę w Bogatyni.

Granice bywają różne. Ta nie jest dzika. To oficjalne przejście.

Droga. Ale to tylko przedsmak dzikości.

Jak na Czechy przystało piwo na dobry początek.

Trójstyk granic. Wydawałoby się, że łatwo to znaleźć, wystarczy pojechać wzdłuż którejś granicy. Nic z tego! Trzykrotnie wyprowadziło nas w pole! Ostatecznie dojechaliśmy tam od strony Czech.

Pierwsza góra zdobyta! Tu skończył się szlak rowerowy. Zaczęła się dzikość.

Piękne widoki z tej perspektywy. Rower został troszkę niżej.

Łatwo nie było się tu dostać.

Nocleg w środku lasu na jakiejś górce i grzyby na śniadanie.

Malownicza droga przez górskie wioski.

Zamki na skale robią wrażenie! Z zewnątrz i od środka też.

W górach, w chmurach i deszczu…

Dotarliśmy do największej atrakcji w regionie – Panska Skala jest niesamowita. A nocleg wymarzony.

A rano: tam wejdziemy!

Trzeba dobrze zjeść, żeby dalej jechać.

Kolejne miasteczko i atrakcja do zwiedzania – browar!

Dziko ale pogoda ładna.

Dalej dziko.

Gonimy burzę czy ona nas?

Autostrada rowerowa do…

Miasto Żatec znane z reklamy w TV.

I oczywiście BROWAR

Degustacje lokalnych specjałów.

Winnice wokoło ale szlak dzikości nie porzuca.

Zaskakuje kamienistą ścieżką. I jeszcze stromo pod górę!

Wbrew pozorom to nadal szlak rowerowy. Przecież miało być dziko!

Pod górę do kolejnej atrakcji turystycznej. Trzeba się namęczyć, żeby coś pozwiedzać.

Taki zakręcony rower 😉 Chwila relaksu na nietypowym placu zabaw.

Nocleg w pięknych (dzikich) okolicznościach przyrody.

Szlak tędy prowadzi! Szukaj znaku w krzakach.

„Stodoła” nad rzeką…

…jest nietypowym mostem.

Kurort Karlovy Vary.

Pięknie, elegancko, damy na złotych szpilkach, panowie z roleksami na rękach…i my!

Wody lecznicze, niekoniecznie smaczne ale jak działają 😉

Nam zasmakowała inna tutejsza „woda lecznicza” 😉

Dzikość w pełnij odsłonie! Tu naprawdę podjechać się już nie dało! Nawet był znak nakazujący zsiądnięcie z roweru (tłumaczenie wprost).

Tu już można było jechać. Ścieżka szerokości stopy dwa metry ponad torami. Jechać? Nie jechać? Jedziemy 🙂

Dziki zachód. Ostatni nocleg w Czechach w Saloonie. No…tak zwyczajnie znaleźliśmy kawał osady z Dzikiego Zachodu i udostępnili nam cały domek. Właściwie to prawem Dzikiego Zachodu sami sobie udostępniliśmy. Obyło się bez strzelaniny na szczęście…

Po bardzo interesującym pobycie w Czechach pora wyruszyć w drugą część trasy… Ciekawe co nas tu spotka… czy będzie dziko? Czy będą korony? Jedziemy.

Na granicy czesko-niemieckiej w Johanngeorgenstadt. (Czy ktoś potrafi to wymówić?!).

Wdrapaliśmy się na górę i … kolejna atrakcja do obejrzenia!

Korona ma swój szlak!

To naprawdę jest tylko dla rowerów!

Cudowna trasa po dawnej linii kolejowej.

Zwiedzamy malownicze miasteczka Saksonii.

Dziko. Pola.

Dziko. Lasy.

Informacja Turystyczna w Zwickau. Nasze ulubione miejsca!

Przed muzeum motoryzacji.

W środku. „A może by tak zamienić nasze pojazdy na taki z napędem? Byłoby łatwiej…”

Tu powstawały Trabanty do 1991. Ten na zdjęciu miał szczęście – jest milionowy i dbają o niego.

Czy aby nie poniosło nas za daleko?

Skończyły się żarty… Zaczęły się schody. Niezamierzone atrakcje.

Droga do centrum Lichtenstainu.

Kolejny kolejowy odcinek.

Günter i Karin – bardzo życzliwi Niemcy. Mówili po angielsku i poprowadzili nas spory kawałek drogi.

Dzikie mustangi. W drodze do…

…Zamku Augustusberg. Pięknie wygląda z dali.

Oj, kto to wymyślił, żeby wdrapywać się na taką górę!

A można było prościej…

Po dotarciu na szczyt: „żadnego muzeum zamkowego zwiedzać nie będziemy”.

Kto wiedział, że tam będzie Muzeum motocykli. A to zupełnie zmienia postać rzeczy.

Asfalt nam zwinęli! Zupełnie jak w Wąchocku.

Nocleg przy lesie. Z „tarasem widokowym”.

Jak to było? Na dziko ale w koronie?

Równo, gładko, z górki…

Mała, senna miejscowość. Ale jaka urokliwa.

Pięknie tu. I dziko.

Na „dachu świata”. Wyżej się nie dało.

Informacja Turystyczna zawsze pomocna.

Aż chce się jechać…

Krótki odpoczynek na rozstajach dróg.

Można się zadumać nad pięknem świata…

Wzdłuż Łaby. Leniwy kawałek drogi wzdłuż leniwie płynącej rzeki.

Promem na drugą stronę.

Bastei – skalne miasto – jest niesamowite.

Widok na dolinę Łaby.

Takie drogi…dzikie.

Docieramy do Drezna.

Na starówce.

Pod katedrą zlot Trabantów.

Pałac na wodzie – Moritzburg (okolice Drezna).

Pola. Lasy…dziko.

Tego dnia goniliśmy się z deszczem. Dogonił nas!

Nawiązujemy kontakty polsko-niemieckie. Wolfgang zmienił opinię Aliny o Niemcach.

I znów gonimy burzę.

Ukwiecone Görlitz.

Na granicznym moście do Zgorzelca.

Ostatni nocleg. Dziki? Nie dziki?

Nasza podróż dobiega końca.

W pociągu zachowujemy się zgodnie z zaleceniami epidemicznymi.

Już w domu czyli w Toruniu.

Przejechaliśmy 970 km

Jak było? Nieprzewidywalnie! Dziko. Około 30% trasy po drogach nieutwardzonych. Nawet u Niemców. Nie spodziewaliśmy się tego. Atrakcji do zwiedzania dużo. Góry piękne. Ludzie przyjaźni. I ani jednej najmniejszej awarii roweru! Same przyjemne wspomnienia. Jak to w koronie 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *