Grześ planował wyjazd do Tallinna już od dłuższego czasu.
Czemu na dziko? Ano z co najmniej trzech powodów: w moim przypadku na dziko dlatego, że na wyjazd zdecydowałem się na 3 dni przed wyjazdem, po drugie – spaliśmy na „dziko” i po trzecie jechaliśmy częściowo raczej mało uczęszczanymi drogami wschodniej części tych państw.
Przygotowany do wyjazdu.
Zaczynamy wspólny wyjazd z pod domu Grzesia
Przez Polskę jedziemy bez większych przygód
Z ewentualną przerwą na jajeczko 😉
Ewentualnie kawę i hotdoga 🙂
Hura dotarliśmy do pierwszej granicy.
W związku z tym, że Grześ długo czekał na tę wyprawę to zdążył opracować część trasy i noclegów..
I tak oto dotarliśmy do pierwszego z nich.. hmm… dziwny trochę ten hotel 😉 ale co tam..
Przespaliśmy się zaraz obok w „pięknych okolicznościach przyrody” 🙂
Rankiem, po śniadaniu ruszamy dalej..
Jak to na Liwie.. droga „od linijki” po horyzont z przodu i z tyłu..
Odpoczynki w naprawdę ładnych miejscach wybieramy..
W południe docieramy do jednego z punktów na Grzesiowej liście miejsc do odwiedzenia.
Miejscowość Šiauliai gdzie znajduje się słynna „Góra Krzyży”
Trzeba przyznać.. robi wrażenie
Przed dalszą jazdą smaruję łańcuch
Grześ natomiast uzupełnia olej, gdyż jego motocykl chętnie go wypija 😉
Na granicy litewsko – łotewskiej spotykamy Polaków którzy też zatrzymali się na zrobienie zdjęcia, dzięki czemu mamy wspólne zdjęcie
Tadam!
Parkujemy na starówce – Grześ do dziś boi się czy nie przyjdzie mandat za parkowanie 😉
Zwiedzamy stare miasto
Przyglądamy się też nowocześniejszej odsłonie stolicy Łotwy
Po naoglądaniu się zabytków trasa wiedzie wzdłuż wybrzeża Bałtyku
W jakiejś małej wiosce trafiamy na coś takiego.. Grześ aż podszedł bliżej, żeby przeczytać..
Tak, zaczyna się Estonia 🙂
W popołudniowym słońcu..
Na pięknej plaży..
Niestety do kąpieli to zielone nie zachęca..
Zbliża się wieczór.. kolejny nocleg Grześ wyznaczył nad samym morzem..
Nie przewidzieliśmy jednak, że asfalt zwinęli i trzeba jechać po sypkim i nieubitym tłuczniu..
A później przez las..
Coraz ciemniej i coraz gorsza droga.. ale jedziemy..
Tu zostajemy na noc
A około północy można wypić jakieś piwko z takim oto widokiem na morze.. to się chyba nazywa „białe noce”.. pięknie
Nasz obóz
Plaża o poranku
Zachęca do kąpieli
Jeszcze tylko poranna kawa..
i ruszamy przez piachy..
kałuże..
szuterki..
Co chwila zatrzymując się na „fotkę”
Powrót do cywilizacji.. znów asfalt, a nasze motocykle i my jeszcze długo będziemy w białym pyle..
Docieramy do głównego celu naszej wyprawy
i znów parkujemy na starym mieście
Zwiedzamy..
Grześ chciał zobaczyć tablicę poświęconą polskiemu okrętowi podwodnemu i znaleźliśmy ją..
Przed rosyjską ambasadą widać, że Estończycy też sprzeciwiają się wojnie.
I tak chyba wygląda spełnione marzenie.. Tallinn u stóp..
Ja jak zwykle wysyłam tradycyjne, papierowe kartki pocztowe
I tak żegnamy stolicę Estonii, ale to nie koniec wyjazdu..
Kolejny punkt z list czeka na końcu tej prostej drogi..
Trochę ćwiczeń się przyda dla rozprostowania kości 🙂
Dotarliśmy aż do granicy z Federacją Rosyjską w mieście Narva
Po jednej stronie rzeki zamek estoński a po drugiej już rosyjski
Przechadzając się bulwarami można porobić piękne zdjęcia
Czas jednak zacząć wracać..
W poszukiwaniu noclegu zaglądamy nad olbrzymie jezioro: Peipsi järv leżące na granicy Estonia/Rosja
Niestety tysiące komarów skutecznie każą nam poszukać czegoś innego
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.. Fajny nocleg w fajnym miejscu
Rano kawa i śniadanie.. Grześ wziął tyle jedzenia że chyba na tydzień by starczyło..
Żegnamy gościnną Estonię i wracamy na Łotwę..
Te chmury jednak nie wróżą nic dobrego
Przymusowy postój na przystanku.. za to połączony z nawiązywaniem kontaktów z miejscowymi
Mokro, trochę kropi ale jedziemy
Kolejny większy deszcz i znów przystanek (dosłownie)
I jeszcze jedna przerwa na deszcz..
A po deszczu można napawać się widokami i robić zdjęcia..
o właśnie takiego .. niczego..
Chyba nam asfalt znów zwinęli..
Litwa..
I znów zacieśnianie pozytywnych relacji międzynarodowych..
Ostatnim punktem na liście Grzesia było odwiedzić część Litwy położoną na południowym – wschodzie otoczoną przez Białoruś.
Dotarliśmy tam wieczorem.. i na wjeździe posterunek kontrolny pograniczników oraz sprawdzanie paszportów, celu wyprawy..
Pan pogranicznik jednak był bardzo miły i pomógł nam znaleźć miejsce na nocleg z daszkiem ( a padało tego wieczoru i w nocy)
Kierownik, kucharz.. jazda z Grzesiem to sama przyjemność
i jeszcze flaszkę postawił na wieczór..
Co prawda nie za duża ale zawsze 😉
Dopiero rano okazało się w jak pięknym miejscu jesteśmy
Obok wzgórza zamkowego (co prawda bez zamku, ale wzgórze było )
I śniadanie smakuje lepiej w wśród takiej zieleni
Widok z góry zamkowej na nasz nocleg
Grzesia od rana rozpierała energia i troszkę poszalał 🙂
Zamek jest ale nie na górze tylko na górce..
Kościółek na końcu świata..
Tuż przy płocie granicznym z Białorusią.. do granicy mieliśmy się nie zbliżać.. no i prawie się udało..
A w kościele niedzielna msza.. po polsku!
I procesja Bożego Ciała w którą zostaliśmy zaangażowani przez całą społeczność – księdza i wiernych..
Takie malownicze wioseczki na trasie..
Jeszcze tylko tankowanie
I wracamy do Polski.
Początkowo przejazd odbywa się bez przeszkód i jak widać humory ekipie dopisują.
Dostajemy informację o bardzo silnych burzach z wiatrem, który przewraca drzewa w okolicach Torunia. Od Rypina jedziemy w deszczu ale na szczęście wiatr już nieco ucichł.
Do domu bezpiecznie docieramy po północy.
Cała trasa miała 2960 km