No to tym razem padło na Alpy. Naczytałem się o włoskich przełęczach przeważnie w tonie z zachwytem. Nawet nie wiem czy umiem wystarczająco dobrze jeździć po górach. Nic, nauczę się. Plan jest taki żeby po pracy dojechać ile się da (wyszedł Żywiec) i poświęcić cały kolejny dzień na dojazd. Czyli drogami szybkiego ruchu do Austrii i jak starczy czasu to spokojnie po Austriackich górach przejechać granicę z Włochami. Nocleg ogarnę jakoś po drodze.
Jednak zbliżając się do Wiednia zrobił się straszny korek. Motocykl z kuframi nie jest najwygodniejszy do manewrowania pomiędzy ciasno stojącymi samochodami. A skrzyżowanie mówi że niezakorkowana droga prowadzi w stronę przejścia z Węgrami. A na Węgrzech jest smaczna zupa gulaszowa. Tak, to brzmi na dobry plan..
W Austrii trzeba było kupić winietę na motocykl (Słowacy mieli za darmo) bo czasu jednak nie było tyle żeby jechać sobie mniejszymi dróżkami. Dzień miał być czysto tranzytowy więc żadna strata. Ok 22:00 w deszczu schowany na przystanku autobusowym zaczynam szukać noclegu. Nie pada aż tak mocno, dojadę do tych Włoch. Jest fajny hotelik w Tarvisio i będę tam chwilę po północy. Przestaje padać, jest OK
A następnego dnia dopiero zobaczyłem że już jest pięknie
Okazało się że jednak trochę nie umiem jeżdzić po górach. Na tych bardziej głównych drogach ruch był duży łącznie z TIR-ami. Na tych mniejszych lokalni kierowcy którzy specjalnie wolno nie jeździli. A ja musiałem się jeszcze napatrzeć na widoki.
Po kilku godzinach już przestałem czuć się jak zawalidroga więc albo ruch się uspokoił albo ja poczułem się pewniej na górskich drogach
Człowiek najchętniej by się zatrzymywał co chwilę żeby zrobić zdjęcie i podelektować się widokami. Ale trzeba jechać bo największe atrakcje jeszcze przede mną.
By wreszcie po sporej dawce jeżdżenia po górach wybrać się na prawdziwy cel tego wyjazdu – Stelvio
Mnóstwo ciasnych serpentyn. Pierwsze zakręty 180 stopni idą mi powoli i ze strachem ale jest coraz lepiej. U góry czekała zima.
Pomyślałem, że zjeżdzając będzie łatwiej. Nie było. Znowu trzeba było się nauczyć jak to robić sprawnie. Na szczęście ruch nie był duży i były miejsca żeby sobie chwilę odpocząć.
Już po zmroku udało mi się dotrzeć do Livigno. To był fantastyczny dzień i dopiero teraz czuję zmęczenie. Szybkie szukanie noclegu i jest niecałe 300m ode mnie. Przemiły włoski właściciel zaraz po wręczeniu klucza do pokoju mówi że właśnie zrobili lasagne i zapraszają. Hotel typowo bike-friendly z podziemnym garażem na rowery i motocykle, pokój ciepły i jedzenie już czeka 🙂
A rano niestety trzeba już rozpocząc powrót. Ale to dopiero po śniadaniu
Ale jeszcze da się pojechać trochę przez Szwajcarię, Niemcy, tam też ładne góry
Jeszcze tylko w Niemczech mała pomyłka drogowa i już rozpoczynam nudny tranzyt z powrotem
Stelvio i inne włoskie przełęcze – ja tu jeszcze wrócę. Niesamowite widoki i wrażenia z jeżdżenia tam motocyklem. Nauczyłem się też bardzo dużo jeżeli chodzi o technikę jeżdżenia. I chcę więcej gór.